Album został uzupełniony: http://alicehoran-album.blogspot.com/
Pół roku później
Louis
Siedziałem
na dywanie z Mike’iem i Caro oglądając jakąś bajkę. Był wrzesień więc Alice
zaczęła prowadzić przedszkole w którym teraz była.
-Tata-
usłyszałem
Dzieci
jeszcze nie mówiły więc na początku byłem trochę zdziwiony.
Spojrzałem
na Mike’a który wdrapywał mi się na kolana
-Tata-
dotknął rączka mojego policzka
- Mój
chłopak. - pogłaskałem go i przytuliłem.
Byłem
dumny ale to chyba normalne. Pocałowałem w czółko, położył na dywanie syna i
wziąłem kamerę. Tak ich chciałem ponagrywać ale nie spodziewałem się że Caroline
zacznie wstawać. Stanęła, popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się, ale po chwili spadła
na pupę i zaczęła płakać.
-Kochanie
moje- posadziłem ją na kolanach- Brawo wstałaś . Sama tak? Sama Carolinka
wstała..
Popatrzyła
na mnie z zaciekawieniem i przetarła mokre od łez oczka. Pocałowałem ją w
policzek wziąłem synka i poszliśmy do kuchni
-Co wam
tu mama na obiad zrobiła? Hmm
- Am...
- powiedział Mike, bijąc rączkami o deskę w swoim stojaczku.
-Am am.
Czekaj mały tata ogarnie co my tu mamy- otworzyłem lodówkę a potem szafkę.
Nie
mogąc nic znaleźć już miałem dzwonić do Alice, ale znaczyłem leżącą na blacie
kaszkę. Wiedziałem że trzeba to zalać gorącym mlekiem i gotowe. Tak zrobiłem i
później karmiłem na zmianę dzieciaki. Tylko że Caro wszystko mi oddawała ... Byłem
cały brudny, bo córcia jeść tego nie chciała, więc już jej nie zmuszałem. Dokończyłem
karmić małego, rzuciłem ścierkę na blat i zdjąłem koszulkę. Nie zauważyłem jak
do kuchni weszła Alice.
-
Mmmm... Jakie powitanie. - usłyszałem jak powstrzymywała śmiech.
-Jakie?
-odwróciłem się i uśmiechnąłem. Chciałem zabrać małej miseczkę z resztką kaszki
kiedy ją przewróciła na moje spodnie.
-
Hahaha.... - Alice zaczęła śmiać się jeszcze głośniej. - Wrzuć to od razu do
prania.
-Tak,
no..
-Tata!- krzyknął Mike'a, kiedy chciałem wyjść
-Tata!- krzyknął Mike'a, kiedy chciałem wyjść
-
Słońce moje powiedziałeś tata. - wzięła małego na ręce i mocno przytuliła.
-A
właśnie nasz syn powiedział do mnie po raz 3 tata ,a córka sama wstała.
-
Trzeba ją teraz pilnować w takim razie. Hej kochanie a powiesz mama?
-Ma..ma-
powtórzył.
- Moje
szkraby.
Poszedłem
się przebrać na górę. założyłem czystą koszulkę, spodnie i z powrotem zszedłem
do kuchni.
-Jak na uczelni i w pracy?- zapytałem.
-Jak na uczelni i w pracy?- zapytałem.
- Na
uczelni odwołali nam ostatnie zajęcia i pojechałam szybciej do przedszkola.
Jutro mają przywieść te takie poduchy, które zamawialiśmy w zeszłym tygodniu
-Aaa no
to bardzo ciekawie, a wiesz że nie musisz tam co dzień chodzić?- wziąłem Caro
na kolana. Bawiła się serwatkami. Co ona do nich ma?!
- Tak
wiem. Lubię tam być. Jest wesoło i bardzo głośno. Prawie jak u nas w domu kiedy
przyjdą chłopcy. Poza tym za bardzo za wami tęsknię. - wzięła chusteczki z rąk
małej w ostatniej chwili. I wzięła na ręce Mike'a.
-Aww
patrz mamusia jest słodka co nie? Tak, tak, a chciałbyś mieć młodsze
rodzeństwo?
-
Słucham? - usłyszałem Alice.
-Co?-
podniosłem na nią wzrok.
- Nie
nic przepraszam. Przecież pytałeś jego. - wskazałam na malucha na moich rękach.
-Mniejsza
oto. Nakarm małą, bo nie chciała jeść, a my się ewakuujemy. co mały? Idziesz z
tatą grać w piłkę? Tak? Chodź pokopiemy. Hop!- wziął go na ręce i przeszedł do
ogrodu.
- Tylko
mi go bardzo nie zmęcz ! -usłyszałem za sobą.
Wziąłem
piłkę i nie minęło parę minut, a w ogrodzie pojawił się szczęśliwy Harry.
-
Siema. Co ci się tak gęba cieszy.? - spytałem przyjaciela.
-Cześć.
Nic. Mam prezent dla Caro.
Warto dodać, że został tym chrzestnym dwa miesiąc po naszym ślubie.
Warto dodać, że został tym chrzestnym dwa miesiąc po naszym ślubie.
- Co
takiego? - byłem ciekaw.
-Coś-
wyjął małe pudełeczko z kieszeni.
-
Dobra..... - wziąłem małego na ręce. - Grasz z nami?
-No
pewnie- zdjął kurtkę- Dawaj mały kiwamy tatę co?- odebrał ode mnie syna.
Stanąłem na bramce, a on strzelał gole z Mike’iem na rękach.
Po
około godzinie przed dom wyszła Alice z Caro na rękach.
- Może coś zjecie?!
- Może coś zjecie?!
-Może-
wzruszyłem ramionami.
-Chodź księżniczko. Mam dla ciebie prezent- Harry wziął dziewczynkę do siebie
-Chodź księżniczko. Mam dla ciebie prezent- Harry wziął dziewczynkę do siebie
Ta od
razu dorwała się do jego włosów. Uśmiechnął się do niej.
-Tak
wiem że ci się podobam. Ty mi też. No tak a moje włosy są super. Wiem wiem .
Proszę- dał jej do rączki malutki srebrny naszyjniczek z serduszkiem. Trzymała
go i patrzyła.
Chciała
wziąć go do buzi, ale szybko ją powstrzymał.
- Z jakiej to okazji? - spytała Alice.
- Z jakiej to okazji? - spytała Alice.
-Nie ma
okazji. Ją mogę obdarowywać zawsze- pocałował ją w czółko
-
Jesteś słodki, ale nie przesądzaj. - powiedziała. - Chodźcie jeść.
-Nie
przesadzam. Prawda kochanie?- mówił do niej idąc do jadalni
- Wiesz
że Caroline sama dzisiaj wstała? Zaraz potem spadła na tyłek, no ale wstała.
Mike z kolei zaczyna mówić
-No to
brawo. Dla ciebie mały też- chłopak poczochrał mu blond włoski.-A może wezmę je
do nas dzisiaj?
-
Chcecie iść do wujka? Ale nie macie żadnych planów? - spytała Alice. Zawsze w
takich sytuacjach musiałem ją długo przekonywać
-Nie
mamy- westchnął
-No
widzisz nie mają- odezwałem się
- Nie
wzdychaj mi tu. - pogroziła Harry’emu palcem. - A ty czemu chcesz się dzieci z
domu pozbyć? - mówiła jak jakiś detektyw co chwili mierząc mnie i Harry’ego
wzrokiem. Obaj się z niej śmialiśmy.
-Ja?
Niee. Rozrywki im dostarczam. Mogą mieć dość ojca na co dzień
- Bo
one są jeszcze takie małe.... - zrezygnowana usiadła na krześle obok mnie.
-Mają
rok. Takie małe to nie są . To ja je zabieram a wy się starajcie o nową parkę
- Ty
zdecydowanie wtrącasz nos w nie swoje sprawy. - powiedziała Alice.
-Ja ?
Ja dbam o waszą rodzinę i pozycie małżeńskie.
- A
skąd ty wiesz jakie jest nasze pożycie? No chyba że ktoś ci się skarżył.....- popatrzyła
mi mnie wymownie.
-Domyślam
się. Zabiegana wiecznie. Praca uczelnia dzieci dom.
- Nosz
kurwa..... - Alice puściły nerwy. - Weź dzieci i idź bo za chwilę za siebie nie
ręczę.
-Widzisz
nerwy masz popsute. Dbam o twoje zdrowie.
Alice
- Harry....ostrzegam. -
byłam bliska krzyku. Z Louisem to ja sobie
pogadam.
-No co?
Matka dwójki dzieci potrzebuję trochę odpoczynku a przy takim mężu zazna go
szybko- zaczął pakować zabawki do torby dzieci która nie raz brał
- Ty
rozumiem masz zamiar się tylko śmiać. - zwróciłam się do czerwonego ze śmiechu
męża. On tego bardzo pożałuje. - Pilnuj ich. -powiedziałam do Harry’ego który
zaczął wychodzić.
-Tak
taki miałem zamiar ale go przegoniłaś. A szkoda
-
Szkoda to ci będzie siebie kochanie.
-A
przepraszam co ja zrobiłem
- Ty
serio mu się żaliłeś?
-Nie
żaliłem mu się.
-
Powiedzmy że ci wierze. - zaczęłam sprzątać talerze ze stołu.
-Nie
mam czego mu mówić. Nie dajesz powodów- wzruszył ramionami i mi pomógł
- No ja
myślę. - popatrzyłam na niego a on się słodko uśmiechnął.
-Alice
- podszedł do mnie obejmując- Idziemy do kina?
-
Bardzo chętnie. - pocałowałam go szybko. - Idę się przebrać.
Pobiegłam
na górę i ubrałam coś luźniejszego niż dopasowana szara sukienka i marynarka.
Poprawiłam
makijaż i fryzurę i zeszłam na dół do Louisa który właśnie zakładał buty.
- Gotowa. - powiedziałam stając przed nim.
- Gotowa. - powiedziałam stając przed nim.
-Świetnie.
No to chodź smyku- wziął mnie za rękę i wyszliśmy. W drodze do kina zrobiono
nam parę zdjęć i Lou rozdał parę autografów
- Na
jaki film tak w ogóle idziemy? - spytałam gdy byliśmy już na miejscu
-Hmm w
sumie to nie wiem. Szklana pułapka skyfall hmm marley i ja. Boże te filmy są stare.
Masz nowy z Dicaprio
-
Dobra. - Lou kupił bilety i poszliśmy zająć swoje miejsca.
Obejrzeliśmy
film aby potem się udać na spacer
-Alice
ja-zaczął
- Tak?
- wydawał się trochę zdenerwowany.
-Kochanie
muszę ci coś powiedzieć. I raczej ci się to nie spodoba
-
Zaczynam się bać....
-Jutro
mamy konferencje, na której zostanie ogłoszona nowa trasa
- No
tak. - powiedziałam lekko przygaszona. - To dosyć ważne, cieszę się. -
próbowałam się uśmiechnąć. Cieszyłam się z ich kolejnego sukcesu, ale
wiedziałam że to znowu oznacza rozłąkę.
-Alice
sam nie chcę wyjeżdżać na tak długo. To światowa trasa, więc naprawdę sporo
czasu, ale tez moja praca.
-Wiem.
Usiadł
na ławce, a mnie posadził na kolanach.
-Mogę zrezygnować.
-Mogę zrezygnować.
- Nie!
- powiedziałam szybko. - Nie pozwalam. Będzie trudno no ale sobie poradzimy.
-Ale no
właśnie. Wy tu będziecie, a ja tam. Bez sensu. Nie będę mógł patrzęć jak Caro
zaczyna chodzić, a Mike mówić. W końcu przyjadę do domu, a on mnie nawet nie
rozpozna.
- Louis
ale co ja mam zrobić? Nie chce żebyś jechał, ale nie możesz zrezygnować.
-Mogę
zrezygnować. Dla mnie to też jest ciężki wybór. Rodzina jest najważniejsza.
Chcę być przy moich dzieciach. Chcę aby mnie znały.
- Też
chce żebyś był przy nas. Ale chłopcy, kariera. Louis proszę cię wymyśl coś. -
przytuliłam się do niego
-Gdyby
to było takie proste- całował mnie we włosy- Gdybyś chciała pojechać z nami.
-
Słucham? - podniosłam się i popatrzyłam mu w oczy.
-Chciałbym,
abyś pojechała z nami. Ty i dzieci. To jest chyba najprostsze rozwiązanie.
- Louis
ale przedszkole poza tym przecież dzieci..... To znaczy wy. Będziemy
przeszkadzać.
-Nie
będziecie przeszkadzać. Nie mów tak nawet. Kotku- pocałował mnie- Nie jesteś
przedszkolanką, tylko dyrektorem ,a zastępcą Hania. Poradzi sobie. Proszę.
- Lou
ale... - popatrzyłam prosto w jego oczy i wiedziałam że nie byłabym w stanie
tyle bez niego wytrzymać
-Nie ma
ale- zaprzeczył zaczynając mnie całować.
- Dobra
,nie ma ale -powiedziałam kiedy udało mi się go na chwilę od siebie odsunąć.
-Wracamy?-
zapytał uśmiechając się szelmowsko
Pokiwałam
głową i już za chwilę szliśmy razem, trzymając się za ręce, w kierunku domu. Gdy
weszliśmy do środka, chłopak zdjął ze mnie płaszcz, zrzucił swoją kurtkę i
biorąc mnie na ręce zaniósł na kanapę.
- Louis
wracając do rozmowy z Harrym. O dzieciach. Bardzo bym chciała mieć jeszcze z
tobą dzieci, nie wiem tylko czy to dobra pora
Odsunął
się ode mnie.
-Czekaj. Alice możemy poczekać jeszcze. Nie odstawiaj tabletek dobrze? Chociaż ja bym chciał mieć z tobą dziecko teraz, tylko, że ta trasa i wszystko.
-Czekaj. Alice możemy poczekać jeszcze. Nie odstawiaj tabletek dobrze? Chociaż ja bym chciał mieć z tobą dziecko teraz, tylko, że ta trasa i wszystko.
-
Właśnie o tym mówię.
-Tak,
tak- zaczął bawić się moim paskiem od rurek.
- Ty
tylko o jednym. - powiedziałam łapiąc jego dłonie w swoje. Chciałam się z nim
podroczyć.
-Okay-
pocałował mnie w usta i zszedł ze mnie.
- C-co?
Jak to ok? Gdzie idziesz? - byłam strasznie zdziwiona jego zachowaniem. Nie
myślałam że odpuści. Nie chciałam żeby to robił.
-Nigdzie
nie idę- uśmiechnął się i usiadł przy mnie
- Co
będziemy robić? - spytałam kompletnie zdezorientowana.
-Co
chcesz- znowu się uśmiechnął i rozbawiony spuścił głowę.
-
Dlaczego się śmiejesz?
-Ja się
śmieję?
- Tak,
właśnie ty. Dlaczego? - usiadłam po turecku obracając się z jego stronę
-Bo
mnie rozbawiłaś
- Ale
czym? No powiedz - dźgnęłam go palcem w jego tors.
-Tak po
prostu. śmieszna jesteś,
- A ty
na co masz ochotę? - spytałam uwodzicielskim głosem, przybliżając twarz do
niego.
-Na
bardzo dużo rzeczy, ale tylko z tobą
- Dlaczego
odpuściłeś? To znaczy.... No dlaczego przestałeś....grrr... -
myślałam że Louis zajdzie się zaraz ze śmiechu
-Ciekaw
byłem twojej reakcji. I sprawdzałem czy jeszcze cię pociągam..
- No
wiesz....
-No nie
byłem pewien
-
Jesteś najbardziej pociągającym mężczyzną na świecie. Ale to było podłe.
-Co
było podle? Przecież to ja jestem mężczyzną i gdyby mnie tak kobieta zostawiła
najpierw się ze mną bawiąc, byłoby gorzej
-
Hahaha...- nie wytrzymałam i zaczęłam się tak bardzo śmiać że wylądowałam na
plecach.
-Sama
widzisz- pokiwał głową.
- I tak
uważam że to było złośliwe. - wystawiłam mu język.
-Chodź-
wyciągnął do mnie ramiona- Jest ci to obojętne czy masz jakieś życzenia i będę
musiał zmieniać pomieszczenie?
- Nic
konkretnego nie przychodzi mi do głowy.
-Może
być kanapa?- zaśmiał się całując moją szyję
- Nie
chce mi się iść nigdzie indziej.
-I tak
byś nie szła- prychnął zdejmując naszyjnik ze mnie i kładąc go na stolik
-
Czepiasz się.
-Nie
które szczegóły są ważne. Masz nie sprawne ręce?- odsunął się delikatnie znów
się śmiejąc
- To
przez ciebie. - powiedziałam. Całuje mnie w szyję tak że nie wiem jak się
nazywam i na pretensje że nie myślę i nic nie robię.
-Przeze
mnie? Przepraszam ja cię na razie tylko całuję.
-
Spadaj. - wiedziałam że podoba mu się to co ze mną robi
-Na
pewno?
- To
przykre że z taką łatwością dajesz radę przestać i po prostu tego nie robić.
-Z
łatwością? Przez gardło to mi ledwo przechodzi wiesz? Tak.. to ciężkie- znowu
wybuchł śmiechem. Ja się tak zastanawiałam kto mu co dzisiaj dosypał do
jedzenia.
- No i
z czego się znowu śmiejesz? Ze mnie?
-Nie...Uf..
-odetchnął i znów zaczął mnie całować podwijając mój sweter.
-
Jesteś niemożliwy. - powiedziałam i zdjęłam jego bluzkę.
-Który
raz to słyszę przed ..- nie dokończył, bo wpiłam mu się w usta.
- I za
dużo gadasz. - dokończyłam po czym znowu go pocałowałam. Zaczęłam odpinać jego
pasek. Szło mi to już sprawnie.
-No
brawo, wreszcie się pani nauczyła.
Wystawiłam
mu język, a on tylko szerzej się uśmiechnął.
- Na serio jesteś dzisiaj trochę dziwny. - powiedziałam.
- Na serio jesteś dzisiaj trochę dziwny. - powiedziałam.
-Niee.
Wydaję ci się. długo mnie nie widziałaś- zsunął ze mnie rurki
- Może,
może... - powiedziałam i wysuszyłam ramionami. Zdjęłam całkiem swoje spodnie i
zaczęłam pozbywać się jego.
W końcu
byliśmy zupełnie nadzy i działo się to co zawsze. W sumie to dosyć długo nie
byliśmy tak blisko. Cieszyła mnie myśl że po naszej dzisiejszej rozmowie nie
będę musiała się z nim rozstawać. Przypomniałam sobie też rozmowę o dzieciach i
zrozumiałam że bardzo chciałbym mieć już kolejne. Leżeliśmy wtuleni w siebie na
kanapie. Nie odzywałam się myśląc o następnej ciąży, a Louis całował mój kark.
-A gdyby to znów były bliźniaki?- odezwał się nagle.
-A gdyby to znów były bliźniaki?- odezwał się nagle.
-
Czytasz w myślach? - spytałam podejrzliwie. - Byłoby fajnie. No i śmiesznie,
ale fajnie.
-Chyba
czytam. Nie dalibyśmy rady
-
Dlaczego tak myślisz?
-4
dzieci...
-
Mówiłeś że chcesz ich dużo.
-Tak,
chcę, ale to będzie 4 małych dzieci.
- Wiem.
Przecież mówiliśmy że zaczekamy
Jego
ręką powędrowała na mój brzuch, a usta złożyły delikatny pocałunek na moich
wargach
-
Kocham cię. - powiedziałam.
-Też
cię kocham- wyszeptał i zasnęliśmy.
Obudziłam
się i chyba nikt by nie zgadł ale Louis już nie spał
-Cześć
kochanie- przywitał mnie jak zawsze radosnym uśmiechem.
- Hej.
- powiedziałam przeciągając się.
-Wyspana
królewna?
- Jako
że nie potrzebuje dużo snu to nie jest źle. A ty?
-Bardzo-
pocałował mnie w dłoń- Zabierasz dzisiaj maluchy do przedszkola- dodał.
- Ok
,to dobry pomysł.
-Nie
wiem czy dobry. Wolałbym z nimi zostać
-Przecież
masz konferencję.
-Mam, a
ty nie musisz iść przecież.
-
Dzisiaj muszę bo te poduszki przyjeżdżają.
-Yhh...
no to widzisz. Nie będziesz mieć tam czasu. A twoja mama?
- Louis
będę je mieć na oku cały czas. Umiem się nimi zająć
-To
przecież wiem.. Ja się tam cały czas boję, ale dobra weź je, bo w końcu się z
ojcem zanudzą.
- Z
tobą nie da się nudzić kocie
-Nie?
Ciekawe, bo to nie prawda. Brałaś kiedyś?- zapytał nagle.
- W
sensie narkotyki?
-Tak
- Raz,
jeden raz na imprezie. Ale uważam że to żenujące. A ty?
-Wczoraj.
-
Słucham?! - krzyknęłam wstając szybko i ubierając szlafrok.
-Spokojnie-
zaśmiał się.
- Z
czego ty się śmiejesz?! To nie jest śmieszne Louis. - byłam strasznie zła.
-A
czemu ty jesteś wściekła?
- Może
mam być dumna?
-Leki
brałem. Uważasz że opiekował bym cię dziećmi naćpany?
- O Boże...-
usiadłam obok niego. - Ale się zdenerwowałam. Nie mogłeś powiedzieć normalnie?
-Naprawdę
cię to tak wkurzylo
- A tak
serio to brałeś kiedykolwiek?
-acodin.
Z chłopakami. Tyle
- One
Direction na fazie. To musiało być coś
-Tak,
zwłaszcza w trasie..
- Idę
zrobić śniadanie, a ty tu trochę ogarnij.
-Nie
mam co...-wzruszył ramionami
- No to
siedź
-W
sumie to- przyciągnął mnie do siebie- Brałem wczoraj adodin, bo bolało mnie
gardło, ale nie wiedziałem że aż tak to zadziała. To dlatego tak się śmiałem.
- A
acodin nie jest przypadkiem na chorobę lokomocyjną?
-Nie.
- Tak
czy tak dziwnie na ciebie działa.
-No bo
to narkotyk...
- Nie
bierz go lepiej więcej.
-Nie
mam zamiaru. - po chwili był już ubrany
Zrobiłam
śniadanie i wspólnie je zjedliśmy. Louis pomógł mi posprzątać. Staliśmy w
kuchni żarliwe się całując, kiedy ktoś wszedł.
- Nie
patrzcie dzieci rodzice po prostu rozmawiają. - usłyszałam głos swojego brata.
-Tataaa!
Louis
podszedł i wziął małego na ręce.
- Nie rozrabiały bardzo? - spytałam biorąc od Nialla Caro.
- Nie rozrabiały bardzo? - spytałam biorąc od Nialla Caro.
-niee.
Ten tylko dużo mówił mama, tata, i jak się wkurzyłem to go i Niall nauczyłem. I
proszę! Wyszedł na ludzi.
- Haha.
Mike powiedz mi kto to jest. - wskazałam na blondyna.
-Niaaall!
-
Brawo. Co jeszcze wujek do ciebie mówił synku?
Mały
tylko pokręcił głową.
-Sssss...- zaczął.
-Sssss...- zaczął.
-
Jeszcze raz kochanie. - podeszłam do niego. - Ale się rozgadałeś.
-Ssssok.
- Sok?
Serio Niall?
-Musiałem
jakoś przekręcić pewne słowo, które się wymsknęło Harry'emu, kiedy opowiadał
nam co robiliście
- Co za
idiota. On musi sobie koniecznie znaleźć dziewczynę
-No
właśnie znalazł...- pomasował kark i spojrzał nie pewnie na Louis'a.
- No to
dobrze. - powiedział Lou.
- Tak w ogóle to czego nie przyszedł? - spytałam bo zazwyczaj zjawiał się razem z Niallem.
- Tak w ogóle to czego nie przyszedł? - spytałam bo zazwyczaj zjawiał się razem z Niallem.
-Bo wymyśla
kolejny prezent dla swojej dziewczyny- tym razem wzrok skierował na Caroline.
-
Ciekawe co on zrobi jak ona będzie miała kiedyś chłopaka, jak będzie starsza.
-mam
nadzieję, że to pytanie retoryczne bo nie chcę odpowiadać. On sobie coś
ubzdurał i nie odpuści.- dodał jeszcze.
- Ja mu
mogę pomóc. - powiedział Louis.
-W czym
mu pomożesz?- zapytał blondynek.
- Żeby
dał sobie spokój.
-Ale
sobie nie da...
-
Chcesz coś do picia Niall? - spytałam żeby zmienić temat
-Nie
dzięki. Już wychodzimy co Louis? no weź ja wiem, że zabijanie wzrokiem to twoja
specjalność, ale to nie ja jestem winny.
- On
wie że to tylko żarty. - powiedziałam klepiąc męża po ramieniu.
-i tak
z nim pogadam, bo Harry zaczyna przesadzać. Ona ma rok!
- No
właśnie więc on po prostu jest nią bardzo zauroczony. Bo jest słodkim
maleństwem.
-Może...
-Pa kochanie- pocałował mnie długo nie mogąc się oderwać.
-Pa kochanie- pocałował mnie długo nie mogąc się oderwać.
- Papa.
- chłopcy wyszli, a ja wzięłam dzieci do salonu. - Jak było u wujków? -
wiedziałam że nie otrzymam odpowiedzi, ale lubiłam z nimi ,,rozmawiać"
Były
takie słodkie i duże już. Ubrałam się szybko i wzięłam je do przedszkola.
Nie
miałam najmniejszych problemów z maluchami w przedszkolu. Były jak aniołki.
Kiedy odebrałam przesyłkę. Wzięłam dzieci i wracałam do domu.
- Podoba wam się w przedszkolu? - spytałam małe urwisy kiedy staliśmy na światłach.
- Podoba wam się w przedszkolu? - spytałam małe urwisy kiedy staliśmy na światłach.
-Mama-
usłyszałam tylko
- Uznam
to za odpowiedz że nie było źle. - ruszyłam gdy światło zmieniło się na
zielone.
Już nie
długo później byliśmy pod domem. W tym samym momencie zaparkował Louis. Wysiadłam
z auta.
- Hej. Szybko wam poszło. - powiedziałam do niego.
- Hej. Szybko wam poszło. - powiedziałam do niego.
-Cześć
kochanie- pocałował mnie w policzek- Tak. Szybko. Wszystko ustalone. Cześć
maluchy- zwrócił się do dzieci wyjmując je z fotelików. Ja wzięłam Caroline , a
on Mike'a.
- Cieszę się
- Cieszę się
Weszliśmy
do domu. Od razu poszłam nakarmić dzieci ich obiadem
- No
Mike jeszcze tylko za babcię i koniec. - prosiłam synka
-Ble-
powiedział.
- Jakie
ble? Patrz jak Caro ładnie zjadła.
-Tata
-
Dobra, to znowu za tatę. - powiedziałam próbując go nakarmić.
Pokręcił
głową
-Tata.
- Mike.
No proszę. Tata będzie zły jak ładnie nie zjesz
-Ble.
Tata- zaczął płakać.
- No
najlepiej jest się po prostu rozpłakać. - wzięłam małego na ręce i zaczęłam go
uspokajać.
Do
kuchni wszedł Lou z mokrymi włosami.
-Co
jest młody?- wziął syna ode mnie.
- Nie
chce jeść. Proszę cię tylko troszkę. - mówiłam do synka. Caro w tym czasie
bawiła się stukając łyżeczką o miskę.
Mały
zaczął jeszcze mocniej płakać.
-
Dobra, nie to nie. - odeszłam od nich i wzięłam brudne naczynia do mycia.
-No już
spokojnie. Mama nie katuje-Lou mówił do Mikea
- Jasne
jak zwykle to mama jest ta zła.
-Ty mu
jedzenie wpychasz to jesteś be- jedną ręką zabrał Caroline łyżeczkę
-Za to
ty jesteś super tata ratujący go z opresji.
-A jak-
zaśmiał się przytulając chłopczyka
- dwa
pajace. - wzięłam córkę i poszłam do salonu.
~~~~*~~~~
Proszę nowa część, dłuższa. Mam nadzieję, że dobijecie 20komentarzy
super dodaj szybko następny WENY :*
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział!
OdpowiedzUsuńjejku, jak słodko. one już są starsze i jeszcze Mike zaczyna mówić. ;)
kocham to opowiadanie. ^^
weny i do następnego. <3
haha wspaniałe i oby następny był szybko <3
OdpowiedzUsuńBoski rozdział! Fajnie że jadą z nimi w trasę. W sumie to i dobrze bo pewnie Louis faktycznie by przegapił to jak jego dzieciaki dorastają. Czekam na następny, pozdrawiam Asiek :*
OdpowiedzUsuńChyba 20 komentarzy, nie rozdziałów. xd
OdpowiedzUsuńRozdział słodki. :) Mike zaczął mówić, Caro wstaje, aww. :) Są takie urocze.
A poza tym, fajnie, że Alice i maluszki pojadą z chłopakami w trasę. ;)
Pozdrawiam i czekam na następny. ;) xx
Świetny :*
OdpowiedzUsuńChyba 20 komentarzy ;D - może tyś coś brała? :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ;)
LOU nie bądź idiotą!
Czekam na next!
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńHaha co chwile tylko się zatrzymywałam i albo było: hahahaha" albo "o akie to słodkie:. Czekam na nn z niecierpliwością :**
OdpowiedzUsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuńStyles, co ty kombinujesz? ;D
Dangerous Darkness
super rozdzial ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://misikochamisia.blogspot.com/
Rozdział jest świetny *.*
OdpowiedzUsuńJakie te dzieci są słodkie : )
Ciekawe czy będzie więcej takich słodkich dzieci. : )
Czekam na następny : )
Świetny, cudowny..mam wymieniać dalej? :D Oby tak dalej! Zapraszam do mnie: http://i-wanna-your-love.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńsuper , cuownie brak mi słów . religia6c.blogspot.pl mam prośbe zajżyjcie plis to jest zd. z religi :D :P
OdpowiedzUsuńdzieki