Na jednej nodze podskoczyłam do krzeseł
lotniskowych i usiadłam próbując rozmasować bolącą nogę.
-Co się
stało?- podeszła do mnie jedna z dziewczyn, która też żegnała chłopaków jako
fanka.
- Chyba
zrobiłam sobie coś w nogę. Zaraz przejdzie.
-No
chyba ci nie przejdzie. Dziewczyno- zdjęła mój but z prawej nogi- Ona jest cała
spuchnięta.
- O
matko.... Louis mnie zabije.
-Dlaczego?-
zdziwiła się.
-
Dopiero pojechał a ja już coś sobie zrobiłam. Tak w ogóle to jestem Alice.
-Wiem-
uśmiechnęła się- Ja jestem Hania.
- Miło
mi - podałam jej rękę.
-mnie
też. Chodź jedziemy do szpitala
- Nie
chce ci zawracać głowy.
-Przestań,
a ty zawracałaś sobie głowę jak ratowałaś życie Louis'owi.
- No
nie miałam zbytnio czasu - śmiałam się.
-No to
sama widzisz, a ja cię tylko do szpitala odwiozę i raczej życia nie ryzykuję-
podniosła mnie.
- No
dobra, dzięki - uśmiechnęłam się do niej.
Wsiadłyśmy
do taksówki i już nie długo później byliśmy na miejscu. Ja nie wiem czy w tym
szpitalu to są sami młodzi lekarze.
-O pani Alice. Jak się pani czuje?- zapytał jeden z nich,
-O pani Alice. Jak się pani czuje?- zapytał jeden z nich,
-
Dobrze, dziękuję. Chyba zrobiłam sobie coś w nogę. - pokazałam na bolącą
kończynę.
-U nieźle.
No pan Tomlinson nie będzie zadowolony. Kazał nam dzwonić jeżeli pojawi się
pani w szpitalu. Zapraszam na prześwietlenie.
-
Chwila co?! - zabije go.
-Co
co?- odwrócił się do mnie zdziwiony
- Kazał
panu dzwonić jeśli bym tu trafiła? - nie wierzyłam
-No nie
tylko mi. Całemu personelowi, który by panią badał czy przyjmował, a tym razem
trafiło na mnie- uśmiechnął się.
- Ma
pan pecha widocznie.
-Nie,
dlaczego? Pan Tomlinson przypuszczał, że prędzej pani trafi na chirurgię czyli
tu niż na przykład na ginekologię albo hmm jakiś inny.
- Tylko
że jako pacjentka mam prawo żądać tajemnicy lekarskiej. Czyż nie?
-Ma
pani prawo, ale myślę że chyba nie będzie pani tego ode mnie żądać. Nie chcę,
potem stracić szacunku u pana Tomlinsona- pana, pana.bla, bla, bla. Ten gość
był może troszkę starszy od Louis'a. Kiedy on sobie taki szacunek wyrobił
kurde?
- Sama
powiem panu Tomlinson’owi o mojej wizycie tutaj.
-Dobrze,
pani poczeka- zwrócił się do Hani- A panią Horan zapraszam na prześwietlenie.
- Niech
pan prowadzi. - trochę mnie wkurzał sama nie wiem dlaczego.
-Proszę
się tu położyć i nie ruszać- wskazał na wielki stół, a nad nim rentgen. Nie
minęło 10 sekund, a zdjęcie zostało wykonane.
- Już
mogę zejść?
-Tak,
tak. Poczeka pani na korytarzu i zaraz będę miał wyniki. Kolorowo to nie
wygląda
-
Super..... - powiedziałam do siebie i wyszłam na korytarz gdzie czekała Hania.
-I co?
- Zaraz
będą wyniki. Nie musisz tu ze mną siedzieć, na pewno masz coś lepszego do
roboty.
-Nie
mam. Zwolnili mnie z pracy- uśmiechnęła się smutno.
-
Przykro mi. Mogę wiedzieć czym się zajmowałaś? - spytałam niepewnie.
-Pewnie.
Byłam przedszkolanką, ale ze względu na "kryzys" zwolnili mnie.
- No to
twój szczęśliwy dzień. Jako wróżka przewiduje znalezienie nowej pracy i na
dodatek zajebistą szefową.
-Co? O
czym ty ... o lekarz przyszedł.
-Potem
ci powiem. I co panie doktorze?
-No tak
pani Horan, musimy założyć stabilizator i ma pani naderwane ścięgno.
- Czyli
to bardzo źle? Wie pan ja się na tym nie znam. - popatrzyłam na mężczyznę.
-No
musimy pani leżeć i to chyba tyle. Nie wolno nadwyrężać nogi, poza tym jest
pani za drobna, aby dać radę chodzić ze stabilizatorem i z bolącą nogą pani
Horan.
- Jak
mus to mus. - poszłam i założono mi to ustrojstwo.
-To
wszytko pani Horan. Może pani wracać do domu. Czyli pani poinformuje pana
Tomlinsona?
- Tak.
- powiedziałam pewnie. - Niech pan się nie martwi.
-Dobrze.
Do widzenia pani Horan- uśmiechnął się.
- Do
widzenia.
Wyszłyśmy
z Hanią ze szpitala i zamówiłam taksówkę.
-Dobrze, dojedziesz do domu sama?- zapytała
-Dobrze, dojedziesz do domu sama?- zapytała
- Tak,
ale może wpadniesz na kawę czy herbatę w ramach podziękowania.
-Do
ciebie do domu?
- Tak. Nie daj się prosić, zwłaszcza, że mam dla ciebie
propozycje
-No ale
wiesz że zapraszasz directionerke?
-
Hahaha, domyślam się skoro spotkałam cię tam gdzie spotkałam, poza tym nie
przeszkadza mi to, to jak?
-No
dobrze, ale ja serio nie chcę ci przeszkadzać czy coś.
- Nie
będziesz przeszkadzać. - zapewniałam dziewczynę
-Okay-
mruknęła i razem ze mną wsiadła do taksówki kierującej się do rezydencji.
Wysiadłyśmy
, wyjęłam klucze i weszłam do środka, a zaraz za mną dziewczyna.
-Jezu....
nadal nie wierzę.
- Ale w
co? - zdziwiłam się
-Jestem
w domu Louis'a!
- Tak.
To jest jego dom. - pokiwałam głową. - To czego się napijesz?
-Co?
Nie, niczego..Wow
- Na
pewno?! - krzyknęłam z kuchni do dziewczyny oglądającej dom
-Na
pewno, na pewno. Nie gubisz się tu?
- Już
nie. - zaśmiałam się.
-A mapy
jakiejś nie masz? W sumie to myślałam, że Louis mieszka w jakiejś willi
strasznie nowoczesnej.
-
Mieszkał..... - powiedziałam wchodząc do pokoju gdzie była Hania.
-No
tak, ale chodzi mi o ten dom. Dziwne jak na chłopaka- wzruszyła ramionami.
-
Wracając do naszej rozmowy ze szpitala....Tak się składa, że zakładam
przedszkole i szukam przedszkolanek, byłabyś zainteresowana?
-Pewnie!
Jezu nie no ja dzisiaj to chyba ... gadałam ze swoim idolem, pomogłam jego
ukochanej, jestem w jej domu i ona jeszcze mi proponuje pracę- Hania chyba w to
wszystko nie wierzyła.
-
Cieszę się, że miałaś udany dzień. Ja nie mogę tak powiedzieć, twoja zgoda jest
pierwszą dobrą rzeczą dzisiaj. - powiedziała smutno.
-No
tak. Noga, wyjazd biedactwo- przytuliła mnie.
-
Dzięki, czyli mogę na ciebie liczyć od września? - spytałam.
-Oczywiście.
Jesteś fajna. No dobra ja się już muszę zbierać.
-
Szkoda, no nic cieszę się z naszej przyszłej współpracy, proszę to mój numer
telefonu.
-Okay,
ja ci podam mój- wystukała na ekranie ciąg liczb, pożegnała się ze mną i
wyszła.
- Znowu
sama Alice... - powiedziałam do siebie i położyłam się na kanapie z herbatą w
ręce.
Louis
Dotarliśmy do Manchesteru, więc postanowiłem zadzwonić do mojego słoneczka.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer.
Dotarliśmy do Manchesteru, więc postanowiłem zadzwonić do mojego słoneczka.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer.
- Halo?
- usłyszałem zmęczony głos Alice.
-Halo?
Alice, coś nie tak?
-
Louis! - od razu się ożywiła. - Dolecieliście już?
-Tak,
aniołku już jesteśmy. Co robisz?
- Piję
herbatę.....Kochanie co ty masz za układy ze szpitalem, co?
-No mam
takie jedne.... skąd to wiesz?
-
Boooo....byłam tam dzisiaj i od razu chcieli dzwonić do pana Tomlinsona. - była
trochę zła.
-Po co
tam byłaś skarbie?- nieco mnie przestraszyła, bo przecież ona nie lubi jeździć
do szpitali, więc nie sądzę, aby sobie wycieczkę urządzała.
- Bo
jak wychodziłam z lotniska to zrobiłam sobie coś w kostkę, a no i okazało się
że naciągnęłam sobie ścięgna i dali mi jakieś gówno na nogę. - mówiła niepewnie.
- Co zrobiłaś?! Kochanie ciebie
nie można zostawić- ja się kiedyś powieszę.
Czemu jej musi coś być, kiedy mnie nie ma do jasnej cholery.
Czemu jej musi coś być, kiedy mnie nie ma do jasnej cholery.
- No to
lotnisko jest jakieś krzywe! - oburzyła się.
-
Skarbie prosiłem, abyś uważała. Jak ty teraz będziesz chodzić maleństwo.
- No
właśnie przerwałeś mi zastanawianie się nad tym. - śmiała się. - Wiesz, że już
za tobą tęsknie.
-Też za
tobą tęsknie, a teraz będę się podwójnie martwił. Harry! Czekaj chwilę! To
powiedz, że... jak teraz?! Dobra! Muszę iść. Kocham cię. Dobranoc
Alice
- Papa.
- rozłączył się. Położyłam się na kanapie, wcześniej odstawiając kubek po
herbacie i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Koniec marca
Szłam z
tym stabilizatorem z uczelni rozmawiając przez telefon z jakąś dziewczyną,
która odpowiadała na moje ogłoszenie.
-
Dobrze, dziękuje tak do widzenia. - usiadłam w kafejce znajdującej się na mojej
uczelni i piłam kawę. Czułam się strasznie sennie.
Musiałam
się trochę przewietrzyć, bo bolała mnie głowa i brzuch. Nie chciałam chodzić
nigdzie daleko, ponieważ moja noga nie była jeszcze zbyt sprawna, no i ciągle
miałam stabilizator. Krążyłam więc wokół budynku. Nagle zadzwonił mój telefon.
Spojrzałam na ekran ''Charlotte" Nie byłam pewna czy chce z nią rozmawiać,
jednak po chwili nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Cześć Lottie. - zawsze mówiłam do niej tak, jakoś nie przepadałam za jej pełnym imieniem.
- Cześć Lottie. - zawsze mówiłam do niej tak, jakoś nie przepadałam za jej pełnym imieniem.
-Cześć-
usłyszałam jej zapłakany głos.
- Coś
się stało? - spytałam od razu. - Hej, mała?
- Przepraszam cię to tak na
początku. Mogę przyjechać do ciebie?
- Coś
się stało? - byłam trochę zaniepokojona.
-Louis
mnie zabije...
- Dobra
tak się nie dogadamy. Bądź u mnie za dwie godziny bo ja mam jeszcze jedne
zajęcia, ok?
-Dobrze-
znowu zaczęła płakać mi do słuchawki.
- Nie płacz.......proszę, cokolwiek się stało nie płacz. -
mówiłam wchodząc już do budynku.
-Jak
mam nie płakać?! On mnie zabije jeden z drugim.
- Ja
muszę kończyć. czekam na ciebie za dwie godziny. Pa
-pa-
połączenie zostało przerwane.
Weszłam
do sali gdzie właśnie rozpoczynał się wykład, ale za cholerę nie mogłam się na
nim skupić, bałam się o Lottie. Już nie długo później byłam w domu, a zaraz
przyjechała młoda.
- Teraz
mów. - nakazał siadając razem z nią na kanapie w salonie
-Alice ja...- przerwała dławiąc się łzami.
-Alice ja...- przerwała dławiąc się łzami.
- Boże
powiedz bo zwariuje.
-Ja
jestem w ciąży,
-
Żartujesz sobie? - błagam, błagam powiedz, że żartujesz.....modliłam się.
-Tak
cholera sobie żartuję i płaczę dla zabawy- burknęła.
- O
matko.....sorry, że pytam, no ale to Hazzy, nie? - mówiła zszokowana.
-No
brawo. Znaczy tak jego. Lou mnie zabije, powiesi, udusi.
- To
prawda. Ale wcześniej wykastruje Harry’ego.
-Boże,
Alice zrób coś...- cała drżała
-
Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? - w końcu nasze ostatnie spotkanie było
dosyć....nieprzyjemne.
-Bo
jesteś jedyna. Przepraszam. nie byłam sobą.
- Tylko
pytam. Powiedziałaś Harry’emu?
-No co
ty? Jego też się boję, ale najpierw zabije mnie brat.
-
Trochę prywatne pytanie, ale robiliście to raz? No i tak od razu? Jak nie
chcesz to nie mów.
-Raz.
- To
się nazywa szczęście. - mruknęłam.
Rozmowę
przerwał nam dzwoniący telefon. Mój telefon. Cały czas tuląc zapłakaną
dziewczynę odebrałam urządzenie, chociaż nie byłam pewna czy będę w stanie
rozmawiać.
-Kochanie?-
usłyszałam.
-
Louis? - spanikowałam, a Lottie na dźwięk tego imienia popatrzyła na mnie ze
strachem.
-Jak
się czujesz, bo mówiłaś rano, że było ci nie dobrze.
-
Jestem trochę przymulona, to wszystko. - mówiłam, byłam strasznie zdenerwowana,
bałam się że nagle wypale znikąd ,,Louis
twoja siostra jest w ciąży!".
- Jesteś
sama, bo słyszę szloch?
-
Szloch? Twoja siostra mnie odwiedziła i tak sobie rozmawiamy.
-No ale
nie rób ze mnie idioty.
- Nie
robię. - oburzyłam się.
-Robisz,
bo ja słyszę płacz.
- Bo,
oj Louis, Lottie mi się wyżala, to wszystko. - próbowałam być przekonująca
-Ona.
Ci. Się. Wyżala?
- No
tak, takie babskie sprawy, nic ciekawego kochanie.
-Idź
może do lekarza jeżeli jutro ci nie przejdzie co?
-
Dobra, zobaczę jak się będę czuła, a co u ciebie? - spytałam posyłając Lottie
pocieszający uśmiech.
-Źle.
- Co
się stało?! - pisnęłam przerażona.
-Po
pierwsze nie mam ciebie przy sobie po drugie tęsknię po trzecie mam rozwalona
rękę.
- Co
zrobiłeś?
-Walnąłem
w lustro.
-
Dlaczego? - on jest niemożliwy.
-Bo
cierpię.
- Louis
możesz mówić zrozumiale.....
-No bo
mi ciężko jak cię nie ma- przyznał smutno.
- I
dlatego walnąłeś w lustro? - nie mogłam uwierzyć
-Tak
właśnie dlatego.
-Kocham
cię.
-Kocham
cię - powtórzył- twój tata do mnie dzwonił.
- Po
co?
-Dostałem
wykład na temat tego że jak sobie tam w trasie znajdę inną to mnie .... mam
powtarzać przekleństwa?
- On
jest niemożliwy. - westchnęłam. - Louis słuchaj pogadałabym z tobą, ale
Lottie.....
-Tak
wiem. Dobra jak i tak kotku jadę do szpitala. Trzymaj się.
-
Powodzenia, papa. - rozłączyłam się.
-Alice
co ja mam zrobić?- zapytał histerycznie dziewczyna.
- No
chyba nie chcesz......
-Nie
wiem. Jak mnie zabiją to dziecko też nie przeżyje
- Jak
możesz w ogóle o tym myśleć?! Rozumiem boisz się i nie dziwię ci się, ale do
jasnej cholery nie możesz zabić dziecka, swojego dzidziusia.
-No to
nie wiem. Zerwę z Harrym i nie będę utrzymywać kontaktu. Kurczę noo. Ja nie
chcę.
- Czy
ty się słyszysz?
-Tak
słyszę. Nie chcę być jeszcze matką.
-
trochę za późno, no ale nie zabezpieczyliściee się czy jak? nie wierze, że Hazza o tym nie pomyślał.
-Zabezpieczaliśmyy.
Dobra nie ważne. Dzięki jadę do
domu
-
Możesz zostać.......jeśli chcesz - dodałam szybko.
-Nie
dzięki. Jadę do Doncaster. Jakbyś mogła powiedzieć Lou to bym była wdzięczna.
- A
Harry? - dziewczyna chciała mi odpowiedzieć, lecz nie zdążyła bo pobiegłam do
łazienki na bliskie spotkanie z ubikacją.
-Alice?
Alice?! Co ci jest?- dziewczyna wpadła do pomieszczenia przestraszona.
- Nie
wi..... - kolejny atak mdłości. - Już dobrze. - wstałam i przepłukałam usta
wodą.
-Weź
się lepiej połóż. Co do Harryego to Louis nie omieszka mu powiedzieć. Ja muszę
iść bo spóźnię się na pociąg. Papa.
- Pa. -
powiedziałam niepewnie. W chwili kiedy dziewczyna wyszła , coś do mnie dotarło.
Zapomnieliśmy, zapomnieliśmy się zabezpieczyć.
- Nie, nie, nie, nie......proszę nie... - rozpłakałam się na całego. - Nie teraz.... - złapałam się za głowę i mówiłam sama do siebie.
- Nie, nie, nie, nie......proszę nie... - rozpłakałam się na całego. - Nie teraz.... - złapałam się za głowę i mówiłam sama do siebie.
Stanęłam
przed lustrem łzy spływały mi po policzkach a ręką badałam brzuch.
-
Wygląda normalnie...... - coraz częściej mówiłam sama do siebie.
-Jak ma
wyglądać jak to miesiąc. Brawo Alice- sama sobie odpowiedziałam. Zanim się
zorientowałam już klęczałam przy toalecie.
Po
długiej wizycie w ubikacji, zmęczona padłam na kanapę i momentalnie zasnęłam z
zaschniętymi łzami na twarzy. Gdy się obudziłam byłam cała obolała i głodna.
Alice pamiętaj że pewnie jesteś odpowiedzialna za dwie osoby- pomyślałam
wstając. Zjadłam coś na śniadanie i zadzwoniłam do lekarza by umówić się na
wizytę, przy okazji pomyślałam że wezmę ze sobą Lottie, muszę jej pomóc bo sama
może sobie nie poradzić. Idąc się ubrać minęłam pokój dziecięcy który kiedyś
pokazywał mi Louis. Właśnie Louis ! Jego ręka. Musiałam do niego zadzwonić i
zapytać jak z nią. Wzięłam telefon i wykręciłam dobrze mi znany ciąg cyfr.
-Halo?
Alice?
-
Hey... - powiedziałam niepewnie. - Jak ręka?
-Szwy.
Jak się dziś czujesz misiak?
- Może
być. - mówiłam bardzo cicho. Nie wiedziałam czy mam mu mówić, a już na pewno
nie do póki nie byłam pewna.
-Na
pewno królewno?
-
Yhym...Louis, bo co do Lottie to ona prosiła żeby ci coś powiedziała
-Co
kochanie moje?
- Nie
ma nigdzie obok Harry’ego , ani żadnego wazonu?
-Co?
Nie no czekaj. Jestem na dworze. Co się stało?- był przejęty.
-
Obiecaj mi, że nie zrobisz niczego głupiego.
-Alice
do cholery ciężkiej. Mów o co chodzi bo się tam do ciebie pofatyguje.
-
Obiecaj! - krzyknęłam do słuchawki.
-Obiecuję.
Tylko aniołku uspokój się.
- Bo,
bo twoja siostra jest w ciąży.
-Słucham?!
Żartujesz sobie ze mnie?!
- Louis
proszę uspokój się. - błagałam żeby nic się nie stało.
-Styles
pieprzony dupku już nie żyjesz kurwa!- wrzasnął gdzieś do kogoś.
-
Louis! Błagam..... - byłam przerażona.
-Nie
teraz Alice. Zadzwonię ... później. Zabiję cię gnoju!
-Louis!
Połączenie
zostało przerwane. zsunęłam się po ścianie i rozbeczałam. Jak mógł się po
prostu rozłączyć, nie pomyślał co ja teraz będę przeżywać? Mam dość. Poszłam do
toalety i zaczęłam się szykować do lekarza. Cały czas powtarzałam sobie, że nie
mogę się denerwować. Uczesałam włosy w kok założyłam buty kurtkę i wsiadłam w
samochód. Umówiłam się z lottie pod gabinetem. Gdy podjechałam dziewczyna już
czekała.
- Cześć. - przywitałam się.
- Cześć. - przywitałam się.
-Cześć-
znowu głos jej drżał- tak w ogóle to czemu ty tu przyjechałaś?
- Chce
coś sprawdzić. - wzruszyłam ramionami i weszłyśmy do środka. Pierwsza do
gabinetu weszła Lottie. Czekałam na korytarzu nie wiedząc co z sobą zrobić.
Boże
Louis myśl racjonalnie- błagałam. Próbowałam do niego dzwonić, ale nie
odbierał- pieprzony egoista- myślałam, byłam wściekła. Zadzwonię do Harry’ego.
Wyjęłam telefon i połączyłam.
Pierwszy
sygnał, drugi, trzeci....
- No odbierz.....
- No odbierz.....
-Alice
nie teraz!- odebrał, warknął i się rozłączył.
Zabije
ich, zabije. Jak Louis może mi to robić? jak? Nagle z gabinetu wyszła Lottie.
-Alice
...
-
Wszystko jest w porządku, to znaczy z dzieckiem? - martwiłam się .
-Nie ma
dziecka - uśmiechnęła się radośnie.
- Jak
to nie ma? - nic nie rozumiałam.
-no nie
ma i już.
-
Lottie nie rozumiem! Nie jesteś w ciąży?
-No
nie.
-
Przecież oni się tam zabijają! - byłam bardzo zła na Louisa, bo zostawił mnie
samą z tym i jeszcze niepewnością na dodatek. - Próbuj się do dodzwonić a ja
idę.....tam. - wskazałam na gabinet.
-Powiedziałaś
mu tak?
-
Yhym..... - ruszyłam w stronę gabinety.
-Ale po
co ty tam idziesz to się już nie dowiem- mruknęła siadając na krześle z
telefonem przy uchu.
Nic nie
odpowiedziałam tylko weszłam do środka. Bałam się tego co za chwilę usłyszę.
-O
dzień dobry pani Horan jak noga ?- zapytała lekarka. Czy każdy w tym szpitalu
mnie znał?
-
Lepiej, dziękuje. - powiedziałam trochę zmieszana.
-Co
panią do mnie sprowadza?.
-
Niepewność. To znaczy wydaje mi się, że mogę być w ciąży.
-Oo. To
zaraz sprawdzimy czy pan Tomlinson zostanie szczęśliwym tatusiem- uśmiechnęła
się i wskazała na fotel.
-
Szczęśliwym........ - powiedziałam cicho do siebie.
-Proszę
się położyć i podwinąć bluzkę- poprosiła siadając obok mnie.
Zrobiłam
to co kazała i czekałam na wyrok. Chyba nigdy w życiu się tak nie denerwowała. Jeździła
tym ustrojstwem po moim brzuchu a ja czekałam.
-3
tydzień pani Horan. Gratuluję
Kiedy
dotarło do mnie co powiedziała, sama nie wiem czemu ale chciało mi się płakać.
- Dziękuje, czy mogłaby, mogłaby pani nikomu nie mówić?
- Dziękuje, czy mogłaby, mogłaby pani nikomu nie mówić?
-Obowiązuje
mnie tajemnica lekarska. Oczywiście
-
Jeszcze raz dziękuje. - uśmiechnęłam się do kobiety szeroko.
Opuściłam
gabinet wychodząc na korytarz do Charlotte.
-
Dodzwoniłaś się? - to były moje pierwsze słowa.
-Chciałabyś-
prychnęła- Wracamy?
- Tak -
pokiwałam głową. Kiedy byłyśmy już u mnie w domu, puściły mi emocje i zaczęłam
płakać.
-ej
czemu ty płaczesz?- zapytała przytulając mnie.
- Nic, nic.
Spróbuj się dodzwonić bo oszaleje. Louis mnie zignorował i się rozłączył, a ja
się martwię.
-Poczekaj-
wybrała numer i po chwili ktoś odebrał. Po prosiłam, żeby wzięła na głośno
mówiący
-Harry
powiedz mojemu bratu że nie jestem w ciąży.
-Nie
jesteś?! - chyba właśnie skakał z radości.
-No nie
jestem.
-
Louis! Nie będę ojcem! Tak kurwa! - darł się jak głupi.
-Dobra
to powiedzmy że po mordzie dostałeś na zapas- odezwał się Lou
- Jak
to po mordzie?! - pisnęła Lottie.
-No
dostałem z prawego sierpowego. Ale więcej już nie bo twój brat ma rozciętą rękę
poza tym wasze telefony mu nie pomagały.
- Które
sobie i tak zlewał. - powiedziałam do siebie bardzo cicho. Lottie wzięła
Telefon i poszła do drugiego pokoju porozmawiać z Harrym, a ja usiadłam w
fotelu i zastanawiałam się co będzie dalej. Louis przecież jest w trasie ja w
ciąży. On nie będzie mnie chciał. A no i jeszcze mój tatuś. To jest koniec,
koniec. Tyle razy o tym marzyłem, a kiedy się stało to jestem przerażona. Na
pewno nie będzie chciał aby dziecko psuło mu karierę. Najlepszym dowodem na to
jest jego reakcja na wieść o ciąży Lottie. Na pewno przestraszył się, że Harry
nie poradzi sobie i zespół się rozpadnie czy coś. O no i teraz to do mnie
dzwoni. Zastanawiałam się czy odebrać, ale po chwili odłożyłam telefon. Przyszła
Lottie z uśmiechem
- Louis
do ciebie- podała mi komórkę.
-
Powiedz mu, że śpię. –po prosiłam cicho.
-Słyszy.
- Ku*wa......Halo? - wzięłam telefon.
-No
czemu ty nie odbierasz i nie przeklinaj?
-
Położyłam gdzieś telefon i nie słyszałam. - powiedziałam szybko, teraz kazał mi
się tłumaczyć, a sam robił dokładnie to samo.
-Aha.
Czyli moja siostrzyczka na pewno nie jest w ciąży?
- Nie
jest, nie martw się. Louis jestem zmęczona.
-Tak?
Kochanie ty jesteś zła prawda?
- A jak
myślisz? Louis miałam naprawdę ciężki dzień, chce się położyć. - popatrzyłam
błagalnie na Lottie. - Siostra chce z tobą rozmawiać.
-Czekaj.
Nie czytam ci w myślach nie wiem co czujesz. Wiesz że Lottie jest za młoda na
macierzyństwo nie dziw się że się wkurzyłem.
- Nie
dziwię się. - powiedziałam spokojnie. - Dzisiaj udowodniłeś, że nie wiesz co
czuję i nie za bardzo cię to obchodziło.
-Co
miałaś czuć? Przecież to nie ty retorycznie byłaś w ciąży. To nie ty
dowiedziałaś się że siostra ma być matką. To ja. Mimo tego że jednak nie jest
to mnie to przeraziło.
-
Przeraziło cię? No to super. Poza tym prosiłam cię żebyś nie robił niczego
głupiego! - zaczęłam krzyczeć.
-Tak
przeraziło mnie bo 16 miała być matką! Wybacz emocje robią swoje. Nic mu się
nie stało. Przesadzasz.
-
Jasne, przesadzam! No to znowu się rozłącz, tak jest najprościej!
-Rozłączyłem
się bo musiałem porozmawiać z Harrym! Przecież bym go nie zabił!
-
Dobra! Chce się położyć....- mówiłam zrezygnowana.
-Porozmawiamy
jak się uspokoisz i wyśpisz.
- Jeśli
będziesz łaskaw odebrać.
-Będę.
Przepraszam kotku no. Zdenerwowałem się.
-
Dobranoc Louis.
-Dobranoc
kochanie.
Rozłączyłam
się i znowu rozpłakałam, na dodatek rozbolała mnie głowa.
- Możesz się cieszyć. Pokłóciliśmy się, poza tym to kwestia czasu. - uśmiechnęłam się krzywo do Lottie.
- Możesz się cieszyć. Pokłóciliśmy się, poza tym to kwestia czasu. - uśmiechnęłam się krzywo do Lottie.
-Czemu
mam się cieszyć? Tragedia. Do czego to doszło że wy się pokłóciliście. I co ma
znaczyć kwestia czasu?
-
Przecież wiem, że cię to cieszy. Nienawidzisz mnie, nie wiem dlaczego ale tak
jest. Louis mnie zostawi jak się dowie. - znowu schowałam twarz w dłoniach.
-Kocham
cię jak siostrę. Naprawdę i przepraszam. O czym ty mówisz?
- Louis
mnie zostawi, zostawi....znowu będę sama. - cały czas płakałam.
-Alice!
Jak mi nie powiesz co się dzieję to zadzwonię do niego i ściągnę z całą
eskortą!
-
Przestań! Ma trasę! - krzyknęłam przerażona groźbą dziewczyny, - Jestem w
ciąży. - powiedziałam już szeptem..
-Co?!Jezu.
Aaaaaaa! Będę ciocia i będziesz miała maleństwo. Aaaa!
- Ty
się cieszysz? - spytałam zdziwiona, naprawdę jej zależało żeby jej brat mnie
zostawił.
-No
pewnie że się cieszę. Mój Louis będzie tatusiem. Aww. Kiedy mu powiesz?
-
Lottie naprawdę nie rozumiesz? Jeszcze parę godzin temu byłaś załamana myślą,
że jesteś w ciąży.
-No i?
Ale nie jestem a Louis nie zostanie wujkiem a tatą. Kocha cię i nie zostawi. O
Boże zapomniałam ci powiedzieć że mama po mnie przyjedzie.
-
Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
-Obiecuję
obiecuję. Aj super! Kocham cię normalnie- pocałowała mnie w policzek.
-
Lottie on mnie teraz zostawi......
-No
właśnie nie! Wiesz jak on chciał mieć dzidzie?
- Ale
nie tak wcześnie! - krzyknęłam ciągnąc się za włosy.
-Etam.
Kocha cię i będzie się cieszył. Zobaczysz. O mama przyjechała.
-
Wejdzie? - spytałam podnosząc wzrok na dziewczynę.
-Jak
chcesz- wzruszyła ramionami i zaczęła się ubierać
- Niech
przyjdzie jeśli tylko ma ochotę.
-Ee źle
się czujesz. A właśnie jej mam nie mówić?
-
nikomu Lottie, nikomu.
-Dobra.
Jezu kocham cię no!- pocałowała mnie jeszcze raz w policzek i wyszła.
-
Taa.... - powiedziałam do siebie, znowu. - Teraz przynajmniej nie jestem sama.
- pogłaskałam się po brzuchu.
Pokuśtykałam
do kuchni aby zjeść kolację i się położyć. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki,
a odpłynęłam. Następnego dnia czułam się tak źle że nie poszłam na uczelnię.
Albo leżałam w łóżku albo siedziałam w łazience. Dotarło do mnie całkowicie to
że zostanę mamą i cieszyło mnie to. Strasznie bałam się reakcji Louisa, tego że
zostanę z maleństwem sama. Nie wiedziałam kiedy mu o tym powiedzieć a i jeszcze
się pokłóciliśmy. Może trochę za ostro zareagowałam? Wszystko się waliło,
miałam tego dość. Kiedy zjadłam poszłam do pokoju gościnnego i włączyłam
telewizję.
-A
teraz nasze cudowne One Direction!- krzyknęła jakąś prezenterka-Chłopcy nie
dawno rozpoczęła się wasza trasa. Musieliście pozostawić ukochane domy rodziny. Jak się czujecie? Louis jak ty się czujesz i co ci się stało w rękę?
- Można
powiedzieć, że miałem mały problem z utrzymaniem uczuć pod kontrolą. -
uśmiechnął się, a mi serce mocniej zabiło.
- Ale cię dobiła nasza kłótnia.... - powiedziałam sarkastycznie.
- Ale cię dobiła nasza kłótnia.... - powiedziałam sarkastycznie.
-Oh
rozumiem. Gazety teraz ciągle piszą o tobie i o twojej narzeczonej. Nie za
szybko?
- Masz
na myśli decyzję o oświadczeniu się Alice?
-Tak.
Nie za szybko to wszystko?
-
Jestem pewien swoich uczuć do niej i tego , że chce spędzić z nią resztę
swojego życia. Jakimś cudem ona też tego chce, więc uważam, że to wystarczające
powody
-Rozumiem.
Nie które brytyjskie media donoszą że pobiłeś Alice w wyniku czego ma teraz
kontuzję nogi i parę siniaków.
~~~~~*~~~~~~~~
DZISIAJ TAKI DŁUGI, ALE JUTRO NIE DODAM NOWEGO. :D
Zajebisty rozdział.<
OdpowiedzUsuńCzekam na nn.:3
Wspaniały rozdział :)
OdpowiedzUsuńCzekam na nn ;p
No wiesz, a ja liczyłam na drugi jutro.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, czekam na nn
Świetny rozdział, czekam z niecierpliwością na nexta xd :)
OdpowiedzUsuńomg Alice w ciąży?! :O
OdpowiedzUsuńoj tam, Louis się ucieszy :D
dodaj jak najszybciej nexta, bo aż mnie rozsadza ;)
fightwhileyoucan.blogspot.com
untilyouloveagain.blogspot.com
always-worth-try.blogspot.com
♥ ♥ ♥
OdpowiedzUsuńZostałaś przeze mnie nominowana do Libster Awards :D
Więcej info na moim blogu:
http://opowiadaniedziewczyny-przyjazn-1d.blogspot.com/
Cześć! Jesteś nominowana do nagrody libster awards.
OdpowiedzUsuńWięcej informacji na moim blogu:
http://kiss-you-one-direction123.blogspot.com/
Boski <3 Aww Alice jest w ciazy :-) Czekam na reaakcje Boba XD
OdpowiedzUsuńkocham to ,czekam na dalszą cześć <33
OdpowiedzUsuńAAAAAAA... zajebisty <333 dalej <33
OdpowiedzUsuń